28 May 2018

Pozwól, że opowiem Ci moją historię.

No cześć.

Nie wiem, czy wiesz, ale nie jestem taka, jak Ty. Ani jak Twoja matka, brat, siostra, koleżanka. 
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ze mówiąc "wszyscy Polacy są tacy sami" lub "a bo wszystkie kobiety to...",
"każdy facet powinien..." , że każdy jest popieprzony na swój własny sposób. Nikt nie jest normalny na tym świecie. 

Co to k w ogóle znaczy "być normalnym" ? 
Wstawać o 6 rano, jeść śniadanie, ubierać się, wychodzić do pracy, na która się będzie narzekać całe życie, wracać do domu, jeść kolacje, myć żeby, iść spać? Przepraszam, ale ja w tym normalności nie widzę. 

A może spać do południa, zwalić konia, zjeść obiad, wskoczyć na kanapę i do północy grać w PS4? Nie? Też nie? No to co to do cholery znaczy "być normalnym" i na czym ta pieprzona normalność polega, bo ja nic z tego nie rozumiem, a mam już tych lat trochę za sobą. Ale z normalnością chyba doświadczenia nie miałam.

Zaczynając moja historie muszę się przyznać do jednej rzeczy. Chyba przespałam ten dzień, w którym rozdawali normalność. Zamiast tego poszłam na rekrutacje po "wieczny głód" "ciągłe zagubienie" "nadmierne rozmyślanie" i "totalne popieprzenie". I jakoś tak nigdy w sumie nie żałowałam, bo na dobre mi to wyszło....w większości przypadków.

No dobrze, przejdźmy do konkretów.
Kim jestem? 
Jakież to złożone jest pytanie, nie sądzisz?
No bo można na to pytanie odpowiedzieć w dość prosty sposób. Jestem dziewczyna...no w sumie już kobieta. Jestem Polką. Brunetką, albo rudą (w zależności od światła i tego całego listonosza). Siostrą. Córką. Przyjaciółką. Wrogiem. Wariatką. Kretynką. Buntowniczką. Blah blah blah. Nazywaj mnie jak tylko sobie życzysz, mnie to i tak mało obejdzie. 

Ale jest też ta druga strona, ta inna historia, bardziej złożona. Jeżeli chcesz ją poznać, czytaj dalej. Jeżeli obchodzi Cię ona, jak mnie Twoja opinia na mój temat, zamknij tę stronę już teraz, bo tylko marnujesz swój czas. 

Nie chcę wracać za bardzo do początków, bo zbyt ciekawe to one nie są. Taka tam dziewczynka ze wsi pod Krakowem. No dobra dobra, Olkusz to nie taka wieś. Dość spore miasto z różnymi wariatami, których miałam przyjemność poznać w swoim dzieciństwie. Tak tak, taka ze mnie olkuska dziewczyna. Przynajmniej taka byłam gdzieś tak do 11 roku życia, bo potem moim rodzicom się znudziło i postanowili przenieść się pod Warszawę. A jako że byłam gówniarą, to raczej nie miałam za dużo do gadania, co? No bo kto pyta dzieciaka o zdanie w sprawach istotnych i istotniejszych? Zapytać można, ale posłuchać już gorzej. Co nie zmienia faktu, że było to nam wtedy wszystkim potrzebne. Zmiana otoczenia, nawyków i generalne rozpoczęcie nowego rozdziału w naszym życiu. Była to decyzja nie do uniknięcia i myśląc o tym uważam, że była to jedna z tych rzeczy, która otwiera nowe drzwi i kieruje na jeszcze lepszą drogą.

No i tak mała buntowniczka przeniosła się z miasta, by żyć na wsi.
I to na takiej wiejskiej wsi. Wiecie o co mi chodzi. Kury, jajka i biedronka. Nie żebym miała coś przeciwko. Chyba mi było to wtedy obojętnie. W sumie na czym może zależeć dziewczynce z 5tej klasy podstawówki? (Pamiętajcie, że mowa tutaj o osobie, która urodziła się w latach 90tych. Co ja tam wiedziałam o iPhone'ach, fluidach, a co dopiero mówić o całowaniu chłopaków. 

No jednym słowem nic. Ale hej ! Fajnie się żyło.)


Wracamy do tematu, bo ja tak lubię skakać z kwiatka na kwiatek. Ale trzymajmy się jednego. Także jestem sobie na wsi. Kilka dni po moich urodzinach. 11tych ! Wchodziłam w dorosłość w niezłym stylu, co? Czerwone włosy, czarne ciuchy, telefon SIEMENS z pierwszej półki. Dało się grać w wężyka! W WĘŻYKA! Wow. Szalona. 
Pomijam już tę historię szkoły podstawowej. Jak nie jestem człowiekiem ludzi teraz, tak możecie sobie wyobrazić, że nigdy nim nie byłam. Miałam tam ze 2-3 koleżanki, czy kolegów, ale na przerwach z reguły siedziałam sama w koncie lub na podwórku czekając, aż to wszystko dobiegnie
końca. Jakoś mnie nie ciągnęło do kontaktów z ludźmi. Cóż zrobić.

Podstawówka jakoś dobiegła końca. Ja przeżyłam bez super telefonu, codziennego makijażu, czy chłopaka. I było mi dobrze. Przyszedł czas na gimnazjum. Językowe! Czujesz to?! Haha. Też jakoś za bardzo z ludźmi nie trzymałam, ale miałam więcej znajomych, niż w podstawówce. Jakieś tam wycieczki, nauka, imprezy. Coś tam było. Nie ma czego za bardzo wspominać. Wiadomo, takie tam życie gimnazjalistki. Były wzloty i upadki. Większe i mniejsze przyjaźnie. Wagarowanie i generalne buntowanie się. Nadal epoka czarna. W wieku 13 lat nałożyłam po raz pierwszy (i ostatni) w moim życiu takie coś, co się nazywa "fluid". Raz w życiu mnie do tego pociągnęło i już nigdy więcej. Do tej pory nie rozumiem, na co kobiety to nakładają na twarz. Ni to ładne, ni to wygodne. Ale to tylko moje zdanie. Ty się w tym lepiej czujesz, nakładaj. Tak mnie to obchodzi, jak zeszłoroczny śnieg w Rosji.

Hej! Dałam radę i przepuścili mnie do liceum. I się będę przechwalać i powiem, że byłam wzorową uczennicą. Nie, nie poszłam na bal maturalny. Ani nie miałam ochoty, ani partnera haha. Co nie zmienia faktu, że w miarę dobrze wspominam lata gimnazjalne. Z tego co przechodziłam.

Wakacje wakacjami i czas do liceum. Oczywiście najpierw padło na Warszawkę, ale po pół roku mi się znudziło i zmęczyłam się dojazdami, więc poszłam do miasteczka niedaleko miejsca zamieszkania. Co ja będę marnować czas i siły w pociągach i tramwajach. I jeszcze żebym musiała wcześniej wstawać? No chyba nie. Także po pół roku męczarni przeniosłam się do takiego jednego liceum, do którego też się za bardzo nie nachodziłam. 

Ale hej! W tym momencie moje życie się zaczyna trochę zmieniać. Nie, nadal należę do tych dziewczyn, które przez większą część swojej młodości przeszły jako singielki. I czy narzekam? Ha, jeszcze czego. Zawsze lubiłam poświęcać swój czas wolny na to, co mnie interesowało i nie lubiłam, gdy coś mnie rozpraszało. Miałam swoje zajęcia artystyczne, językowe, fotograficzne. Robiłam to, co kochałam.
I również w tym okresie rozpoczął się mój okres fascynacji fitnessem i generalnym "zdrowym" życiem
(przynajmniej takie, jakie wówczas było promowane). Potrafiłam spędzić trenując 4 godziny dziennie, obliczałam BMI nie BMI, zapotrzebowania itp. Nie obyło się bez większych upadków. Jak już wpadłam w okres odchudzania, to wyjść z tego nie mogłam. Wpadłam w różnego rodzaju choroby (w większości psychiczne) i jako że nikt z mojego otoczenia o tym nie wiedział, ciężko mi było się z tego wydostać. Waga spadała gwałtownie. W pewnym momencie ważyłam 43kg przy 160cm wzrostu. Jak za dużo zjadłam, szłam do toalety, by pozbyć się "zbędnego" jedzenia. Trzymałam kaloryczność całodziennych posiłków do MAXIMUM 600 kcal ! 600 pieprzonych kalorii w wieku 16 lat przy aktywnym trybie życia, treningach, nauce. Plus oczywiście dochodziło też oddychanie.


Jak dzisiaj myślę o tym, w jaki sposób mogło się to dla mnie skończyć, to ręce załamuję. Ale nigdy nie byłam dla siebie wystarczająca. Wystarczająco mądra, wystarczająca ładna, wystarczająco szczupła. Zawsze mi czegoś brakowało, a moja własna krytyka wobec mojej osoby przekraczała wszelkie granice. Teraz, mając lat 23, widzę błędy, jakie popełniałam. Widzę, jak głupia byłam. Co czasem wcale nie pomaga mi w zmianie podejścia do własnej osoby. Coś zawsze będzie nie tak. Coś zawsze będzie do poprawy. I to siedzi w mojej głowie i mam wrażenie, że już zawsze będzie.


Kurczę, trochę ciemno się zrobiło, co ? Jeżeli mnie znasz, zawsze widzisz mnie uśmiechniętą, silną i niezależną.
I taka jestem i staram się być, bo życie mnie tego nauczyło i staram się jak najmocniej być jak najlepszą wersją samej siebie. I taką mnie zobaczysz i zapamiętasz. I to się liczy. Zawsze uśmiechnięta i zawsze pozytywna. Najlepsze miejsce przeszłości jest właśnie tam. I nie ma sensu wygrzebywać niektórych rzeczy, bo tylko człowiek się zadręczy niepotrzebnie. 
Ruszamy dalej, co? Był sobie ten bal maturalny, który sobie ładnie olałam i przyszedł czas na tzw. najdłuższe wakacje ucznia. Czyli te przed studiami. Dostałam się na studia i wszystko było pięknie. Na początku studiów wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkałam w Warszawie. Studiowałam, pracowałam, rozwijałam się. Nawet prowadziłam dość bogate, jak na siebie, życie społeczne. Tu impreza, tu domówka, sylwester. Takie pierdoły. Czasem trochę zbyt duże pierdoły i głupoty. A mówi się, że człowiek z wiekiem mądrzeje. No chyba nie w moim przypadku. Hah.

I wiecie ile wytrzymałam na studiach? Pół roku? Tak, myślę że coś koło tego. 
Moje studia nie były niczym szczególnym. Nie ma się czym chwalić. Taki tam TiR na AWFie. 

Jako że od wczesnych lat kochałam fitness, języki i podróże. To takie trzy rzeczy, na których naprawdę mi w życiu zależy i zawsze  myślałam, że studiując Turystykę i Rekreację będę w stanie spełniać swoje marzenia, zdobywać szczyty.
I pewnie by tak było, gdyby mnie tak coś w tyłek nie gryzło, bo przez to, lub dzięki temu, trochę się moje plany pozmieniały. Rzuciłam studia i postanowiłam...wyjechać na Cypr. Tak bez większego zastanowienia. Nadarzyła się okazja, to ją chwyciłam bez wahania i już mnie nie było.
Tak, w wieku lat 18tu rzuciłam wszystko, całe to moje Polskie życie, i zaczęłam swoją przygodę z podróżami. I od Cypru wszystko się zaczyna. I na Cyprze ma początek moje prawdziwe życie, o którym warto opowiadać. I właśnie tutaj zacznie się prawdziwa historia warta podzielenia się ze światem.





Czy było łatwo?
Z porzuceniem mojego życia w Polsce nie miałam problemu. Nigdy nie byłam w żadnym związku, nie miałam większych planów związanych z tym krajem, a moja rodzina zawsze budowała w mojej głowie obraz, że tam gdzieś jest coś więcej. Że człowiek, który nie pyta, nie podróżuje, nie poznaje, nigdy nie będzie człowiekiem w pełni. Że warto jest odkrywać i drążyć dziury w skałach. I mieli rację i nigdy, ale to nigdy nie żałowałam i żałować nie będę decyzji podjętej na początku 2014 roku, by spakować to, co najważniejsze i kupić ten bilet w jedną stronę. Bilet, który jak się potem okazało, miał na zawsze zmienić moje życie.

c.d.n.


No comments:

Post a Comment